O nowym rządzie w Izraelu, planie pokojowym dla Bliskiego Wschodu, skutkach pandemii koronawirusa i współpracy izraelsko-palestyńskiej, mówi dr Artur Skorek z Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ w rozmowie z Agnieszką Tarnowską, konsultantką RODM Kraków.

 Agnieszka Tarnowska: Jak wyglądają szanse na uformowanie nowego rządu w Izraelu po ponad rocznym impasie i ostatnich rozmowach prowadzonych przez Binjamina Netanjahu i Benny’ego Gantza?  

Dr Artur Skorek: Po podpisaniu poniedziałkowej umowy koalicyjnej przez dwóch najważniejszych polityków w Izraelu – Binjamina Netanjahu stojącego na czele prawicowego Likudu i Benny’ego Gantza z partii Niebiesko-Biała, proces formowania rządu jest już prawie zakończony. Prawdopodobnie wejdą w jego skład również partie religijne i Izraelska Partia Pracy, jako jedyny przedstawiciel lewicy. Wciąż pytaniem otwartym pozostaje stabilność tej koalicji. Ma to znaczenie, gdy weźmiemy pod uwagę, że sama finalizacja rozmów zakończyła się rozpadem formacji Gantza i przejściem blisko połowy posłów do opozycji względem jej lidera i nowej koalicji. To symboliczne, pierwsze drgnięcie. Izrael słynie jednak z tego, że koalicje rządowe nie są stabilne i trwają przeciętnie około 2 lat, a więc o połowę mniej względem planowanej kadencji. Tutaj wiele wskazuje na to, że będzie to jeszcze krótsze.

Dlaczego?

W umowie koalicyjnej jest mowa o urzędzie premiera, który będzie miał charakter rotacyjny. Przez najbliższe 18 miesięcy, do października 2021 roku, będzie go sprawował Netanjahu, po tym czasie zastąpi go Benny Gantz. Jest to jednak odległa perspektywa. Szczególnie mając na uwadze historię polityczną Izraela z ostatniego półwiecza, która pokazała nam wielokrotnie, że trudno przewidywać na kilka tygodni w przód w odniesieniu do tworzenia, rozpadu i zastępowania koalicji, cóż powiedzieć, gdy perspektywą jest 18 miesięcy. Biorąc jednak pod uwagę dotychczasowe działania podejmowane przez Binjamina Netanjahu, możemy zakładać, że zrobi wiele, by swoją pozycję utrzymać. A przypomnijmy, że jest to polityk oskarżony o korupcję i liczne nadużycia, którego czeka sprawa sądowa. Z pewnością to, jak będzie się rozwijał proces karny, wpłynie na jego los polityczny oraz koalicji, na czele której stoi. 

Tłem dla tej sytuacji jest plan pokojowy dla Bliskiego Wschodu ogłoszony 28 stycznia przez prezydenta USA Donalda Trumpa. Wywołał protesty ze strony Palestyńczyków, szczególnie w odniesieniu do żydowskich osad na Zachodnim Brzegu Jordanu. Jakie decyzje zostały w nim zawarte i czy wizja w nim zaprezentowana ma szanse na akceptację obu stron sporu?

Kluczowym czynnikiem niesprzyjającym powodzeniu tego planu, zwanego niekiedy „umową stulecia” jest fakt, że został odrzucony jeszcze przed jego ogłoszeniem przez stronę palestyńską. Palestyńczycy zbojkotowali rozmowy dotyczące umowy twierdząc, że Trump nie jest bezstronnym mediatorem, a negocjacje mogą się rozpocząć dopiero po zatrzymaniu rozbudowy osad żydowskich na terytoriach palestyńskich. Po ogłoszeniu treści planu, ugrupowania palestyńskie jednogłośnie uznały go za policzek wobec narodu palestyńskiego. Najważniejsze argumenty strony palestyńskiej dotyczą dwóch kwestii: suwerenności oraz granic. Państwo, które miałoby na podstawie tej umowy powstać byłoby zdemilitaryzowane, nie posiadałoby możliwości zawierania sojuszy strategicznych, a na jego granicach znajdowaliby się izraelscy funkcjonariusze. Przestrzeń elektromagnetyczna Palestyny miałaby być pod kontrolą Izraela, podobnie terytorium morskie, przestrzeń powietrzna i transport lotniczy. Po drugie – granice. Plan zakłada, że 1/3 ziem Zachodniego Brzegu Jordanu zostanie inkorporowana do Izraela, a więc prawie wszystkie osady izraelskie i Dolina Jordanu. Palestyńczycy nie mogą zaakceptować faktu, że terytoria, które większość wspólnoty międzynarodowej uznaje za palestyńskie, trafią w ręce Izraela. 

Jaki status i podział Jerozolimy zakłada plan?

Izrael ma utrzymać zarówno jej część zachodnią, jak i wschodnią – zdobytą przez Izrael w wyniku wojny sześciodniowej z 1967 roku. Jedynie skrawek tego miasta wraz z graniczącymi miejscowościami arabskimi miałby stać się nową Jerozolimą – palestyńskim Al Quds. Tradycyjnie arabska wschodnia Jerozolima zostałaby zatem przekazana Izraelowi, a tego Palestyńczycy nie mogą zaakceptować. Przeszkodą dla akceptacji planu przez stronę palestyńską jest to, że napisano go prawie w całości z perspektywy izraelskiej. To, co wydaje się możliwe do zrealizowania, to jedynie niektóre z jego punktów, które Izrael może przeprowadzić jednostronnie, jak planowana na lipiec aneksja Doliny Jordanu.

W jakim stopniu pandemia koronawirusa dotknęła Izrael? Jak ocenia Pan podjęte przez władze działania, ich szybkość i rygor na tle przyjętych rozwiązań w innych krajach?

Izrael został mocno dotknięty problemem pandemii koronawirusa, o czym świadczy 14 tysięcy chorych. Pozytywnym aspektem jest jednak niska śmiertelność – jak dotąd 190 osób straciło życie. Władze podeszły do wyzwania jakim stała się pandemia szybko i zdecydowanie – na wczesnym etapie zmniejszono połączenia lotnicze, które ograniczyły napływ turystów do Izraela. Szybko wprowadzono także restrykcje w prywatnych przedsiębiorstwach, gdzie liczbę pracowników zredukowano do 15%.

Podjęto także decyzję o całkowitym zamknięciu miast i dzielnic, z którą wstrzymywały się w większości państwa europejskie. Dotknęło to przede wszystkim obszarów zamieszkiwanych przez społeczność ultraortodoksyjnych Żydów, jak miasto Bnei Brak, w pobliżu Tel Awiwu, gdzie wedle szacunków niektórych ekspertów zarażonych miało być nawet 40% mieszkańców. Ten sam los podzieliły także dzielnice znajdujące się w obrębie Jerozolimy.

Miniony tydzień był szczególny z uwagi na obchody żydowskiego święta Pesach. Czy wprowadzono z tego względu kolejne obostrzenia?

Tak, dotyczyły one przede wszystkim przemieszczania się. Do minimum ograniczono komunikację pomiędzy miastami, stanowiska policyjne uniemożliwiały poruszanie się po kraju przez cały świąteczny tydzień. W dużej mierze Izrael stanął na ten czas w miejscu. W pierwszy i ostatni dzień świąt zabroniono opuszczania domów poza przypadkami związanymi z ratowaniem zdrowia i życia.

Od 19 kwietnia wprowadzane są jednak kolejne decyzje mające na celu „luzowanie” zasad całkowitego lockdownu. Do 10 osób została zwiększona liczba osób uczestniczących w publicznych ślubach na otwartym powietrzu, a do 19 osób może wspólnie modlić się w miejscach kultu zachowując należyty dystans. Kolejne plany rządu zakładają, że będzie się odchodzić od ograniczeń i restrykcji na rzecz ponownego otwierania gospodarki.

Wirus dotknął także terytoria podlegające Autonomii Palestyńskiej – Strefę Gazy czy Betlejem na Zachodnim Brzegu Jordanu. Czy współpraca izraelsko-palestyńska ponad podziałami politycznymi, na którą zwracał uwagę m.in. dziennik Haaretz, jest prawdą?

Terytoria palestyńskie w mniejszym stopniu zostały dotknięte skutkami pandemii. Pierwsze potwierdzone przypadki zostały zdiagnozowane w Betlejem, co skończyło się zamknięciem miasta i odcięciem od pozostałych terenów przez władze Autonomii Palestyńskiej. Pandemia rozwijała się, ale w ograniczonym stopniu. Współpraca pomiędzy stronami trwa, ale trwała także wcześniej i jest koordynowana między stronami. Bardziej jednak dotyczy to ziem na Zachodnim Brzegu Jordanu, aniżeli Strefy Gazy, która w całości kontrolowana jest przez Hamas i nie utrzymuje oficjalnych kontaktów z Izraelem. Otwartym pytaniem jest jednak to, czy ta tragiczna sytuacja nie skłoni Izraela i Hamasu do zawarcia umowy, która dotyczyłaby np. wymiany jeńców wojennych.

W ostatnich tygodniach doszło też do sytuacji nietypowej. Izraelczycy pozwolili urzędnikom Autonomii Palestyńskiej działać, w ograniczonym stopniu, we wschodniej Jerozolimie – części miasta zamieszkiwanej przez Palestyńczyków. Antagonizmy między dwoma narodami wciąż jednak trwają. Nie pomaga ich łagodzeniu głos, który pojawił się ostatnio w dyskusji na temat pochodzenia wirusa, który do Betlejem przybył z Izraela, poprzez turystów odwiedzających to miasto. W optyce palestyńskiej, Izraelczycy są postrzegani jako ci, którzy przynoszą wirusa i nim zarażają, a to z pewnością nie przyczynia się do obniżania temperatury sporu politycznego obecnego na tym terytorium od lat.